<<< menu        <<<-- wstecz

Artykuł bardzo osobisty na rok 2000

Zawsze było tak, żeśmy się wzajemnie nie lubili. Sobiepaństwo, zajazdy, bójki na sejmikach, pieniactwo, w końcu liberum veto. Te wzajemne niechęci były i są usankcjonowane przez tradycję. Wszak "kto się lubi, ten się czubi". I tak praojcowie nasi przeczubili do immentu wszystko, co się dało. Ale nawyk pozostał do dzisiaj.

Dotyczyło to chyba wszystkich stanów i grup społecznych. Artyści - będący do wczoraj depozytariuszami sumienia narodowego - okazali się nie lepsi. I tak artyści nie lubili rzemieślników - tych bogacących się prywaciarzy. A mistrzowie rzemiosła, samotnie przeżywający tragedię niszczących domiarów, itp. zabiegów mających doprowadzić do zaniknięcia tej grupy społecznej - z poczuciem wyższości graniczącej z pogardą spoglądali na malarzy, rzeźbiarzy i innych "profanów" próbujących swych sił w dyscyplinach rękodzieła.

A żeby było śmieszniej, to wzajemne nielubienie się dalej rozkwita na naszym podwórku. Patrząc z lotu ptaka kraj przypomina Polskę z czasów rozbicia dzielnicowego. No bo mamy Wielkie Księstwo Bursztynowo-Pomorskie (choć imię księcia wskazuje na wpływy litewskie) i Wolne Miasto Kraków, gdzie miast Wawelu góruje zamek Camelot, skąd król, rycerze i lud zrzeszeni w Społecznym Towarzystwie Fajnagla Złotniczego trzeźwo spoglądają na otaczającą ich rzeczywistość. Wpływy Księstwa (wspomaganego przez przeora markowego zakonu Braci Plecaczkowych Mniejszych nie z Malborka, lecz z okolic Ostródy)i Miasta krzyżują się na południowym zachodzie, gdzie czasem się zdaje, że odbędzie się druga w historii bitwa pod Legnicą. Tym razem bez udziału Tatarów.

Koledzy po Akademii Sztuk Pięknych patrzą z rezerwą na tych bez wyższego wykształcenia artystycznego. Ci ostatni w samoobronie psychicznej niejednokrotnie formułują sądy, że studia akademickie nie są artyście potrzebne, a "artystą się nie jest, artystą się bywa". Przepraszam, bywać to można u cioci na imieninach. A gdzie owo "umiłowanie zawodu", że zacytuję nieżyjącego już wspaniałego człowieka - mądrego, prostego stolarza, mistrza Śliwa z Raszyna pod Warszawą?

Mamy kilka pism fachowych. Wydawane wielkim wysiłkiem finansowym dysponują szatą graficzną na bardzo dobrym poziomie. I znowu: każdy sobie. A prawdziwych specjalistów nie mamy w końcu tak wielu, by obsłużyli fachowo każde z istniejących pism, mimo że wiele osób pisze dziś o złotnictwie. Efekty ? zajrzyjmy do naszych pism, a dowiemy się, że np. w Rzymie panował cesarz Pliniusz Drugi. To nie jest dobrze publikować takie rzeczy. Ale jest gorzej, bo gdyby to skrytykować, to najprawdopodobniej krytyka byłaby odebrana jako walka konkurencyjna.

To dobrze, że istnieją  różne opcje. Ale może by tak po prostu sworzyć konfederację ? To też polska tradycja. A w Ameryce Ojcowie Założyciele stworzyli federację niepodległych stanów - w skrócie USA. Zdaje się, że toto działa do dzisiaj z dużym sukcesem. U nas mówi się o Europie ojczyzn. To może byśmy zaczęli od własnego podwórka ? Wszak nikt nie oczekuje, by Wielki Młot brzmiał jak dzwon Zygmunta. Błagam tylko o zestrojenie rytmu, bo od tej kakofonii uszy aż puchną.

Jacek A. Rochacki.
Artysta plastyk i złotnik;
zajmuje się również publikacją  tekstów z zakresu historii, teorii i praktyki sztuki złotniczej oraz nauczaniem.

<<< menu        <<<-- wstecz

Copyright © 2000 - 2003 STFZ. Wszystkie prawa zastrzeżone.