<<< menu        <<<-- wstecz

LEGNICKI FESTIWAL SREBRA `2003 - sesja popularnonaukowa

dr Sławomir Fijałkowski
Akademia Sztuk Pięknych w Łodzi Katedra Biżuterii

Wzornictwo polskiej biżuterii,
czyli krótka historia czegoś, co nie istnieje

1. artysta > producent

Ogólny standard jakościowy produkowanej w Polsce biżuterii, określający średni punkt odniesienia, na tle którego uwidacznia się wyjątkowość, wciąż jeszcze - mimo niezaprzeczalnej ewolucji - pozostaje na stosunkowo niskim poziomie, jest to jedna z podstawowych przyczyn, dla których biżuteria wytwarzana i reprodukowana ręcznie przez pracownie autorskie, bądź indywidualnych wytwórców zajmuje w naszym kraju tak nieproporcjonalnie dużą część rynku, jest to zjawisko o tyle zaskakujące, że powszechną zasadą nie jest przecież zamawianie ubrań u krawcowej, zlecanie wykonania butów szewcowi, a mebli stolarzowi - seryjną produkcją tych wyrobów zajmują się firmy przemysłowe, dlatego, że dzięki specjalizacji, możliwościom generowania kapitału inwestycyjnego oraz odpowiedniej strukturze organizacyjnej potrafią je produkować efektywniej. Wyrabiane ręcznie wyroby jubilerskie, oparte o tradycyjne rękodzieło - jakby nie było, jednak produkt niszowy - wszędzie na świecie kierowane są do bardzo wąskiego kręgu odbiorców, a istotą ich istnienia jest właśnie unikatowość i wynikająca z tego wysoka cena, uzasadniona kosztochłonnym nakładem pracy ręcznej. Więc nie tylko rynkową koniecznością, ale zwykle także ambicją jej autorów jest zachowanie jednostkowego charakteru wyrobów. Tym samym prawie nigdy nie zdarza się, żeby krzyżowały się kanały dystrybucji przemysłu jubilerskiego i biżuterii autorskiej. Z zupełnie odmienną sytuacją mamy do czynienia w Polsce, gdzie w licznych sklepogaleriach i galeriosklepach - niczym w barach fast food - oferowane są wszędzie te same wyroby.

Bez wątpienia biżuteria autorska na tle ogólnej oferty rynkowej stanowi stylistycznie wystarczająco atrakcyjną propozycję, tym bardziej, że porażającą bezradność wykazują producenci, przeważnie zorientowani na wypełnianie oferty rynkowej wyłącznie wyrobami o najniższej cenowo (= jakościowo) wartości. Wraz z - bardzo mozolną, ale jednak konsekwentną - poprawą standardu jakościowego produkowanej seryjnie biżuterii - dbałość o detale i precyzja wykonania przestają już być dostrzegane przez konsumenta jako argumenty na "tak", to raczej jakość - wykonania i wzornictwa - poniżej określonego poziomu jest argumentem na "nie" z punktu widzenia decyzji, jaką podejmują nabywcy.

Dokonujący się wciąż postęp w kształtowaniu konsumenckiej świadomości jest skutkiem działań przede wszystkim importerów biżuterii włoskiej. Rosnące wymagania dotyczące jakości i wzornictwa wymuszą wkrótce także na polskich producentach zrewidowanie ich beztroskiego podejścia do projektowania. W konsekwencji, umiejętność kreowania stylistycznie atrakcyjnego wzornictwa, możliwego do reprodukowania w ilościach przemysłowych spowodować musi - z resztą już powoduje - znaczne zawężenie przestrzeni rynkowej dla biżuterii autorskiej. Dla wszystkich jej twórców, którzy już dzisiaj twierdzą, że trudno jest przetrwać z pracy rzemieślniczej, prognozy na przyszłość nie są korzystne. Będzie już tylko coraz trudniej (co nie koniecznie musi znaczyć coraz gorzej).

2. projektant < producent

Kiedy niespełna 10 lat temu, na przekór wszystkim i wszystkiemu, postanowiłem zostać projektantem biżuterii, decyzja ta oznaczała również, że w żadnym wypadku nie mam zamiaru być ślusarzem - jubilerem. Nie tylko dlatego, że nie cierpię zapachu pasty polerskiej, kwasu siarkowego i propan-butanu, również dlatego, że już wtedy byłem pewien, iż konieczność rozdziału sfery projektowej od wykonawczej jest tylko kwestią czasu, a podstawowym narzędziem pracy projektanta biżuterii - jak w każdej innej dziedzinie designu - stanie się komputer. Różnica pomiędzy projektantem biżuterii, a złotnikiem, jest mniej więcej taka, jak między architektem, a murarzem - z całym szacunkiem dla niełatwego zawodu murarza. Oczywiście z punktu widzenia inwestora wygodnie i ekonomicznie byłoby, gdyby architekt obsługiwał również betoniarkę, ale określone sfery działania wymagają nieco odmiennych kompetencji.

Nawet mając pełną świadomość faktu, jak skrajnie konserwatywną dziedziną sztuki użytkowej jest złotnictwo i jak opornie przenikają do niego wszelkie innowacje, trudno pogodzić się z tym, że w przypadku biżuterii, zrozumienie specyfiki odrębności procesów z faktem, że biżuteria to produkt, którego istotą jest estetyka i dbałość o Większość rodzimych firm jubilerskich, które właśnie teraz "nie nadążają" i masowo wypadają z rynku, do końca nie dostrzega związku z faktem, że biżuteria to produkt, którego istotą jest estetyka i dbałość o detale, a wzornictwo, to nie pretekst do doraźnych oszczędności, ale bezwzględnie konieczna inwestycja. Ci producenci, którzy wciąż określają swoje strategie rozwoju według filozofii Dzielnego Wojaka Szwejka: "Jakoś to będzie. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś tam nie było", w perspektywie przystąpienia Polski do UE będą mieli okazję przekonać się, jak złudne są ich nadzieje na przetrwanie.

Intensywnie dyskutowane ostatnio zagadnienie, związane z koniecznością kształtowania marki jako rozpoznawalnego wizerunku firmy, na płaszczyźnie wzornictwa w zasadzie sprowadza się do wyboru tylko pomiędzy dwoma modelami rozwoju. Pierwszy można scharakteryzować skrótowo: "moda = sezonowość". Ogólne tendencje stylistyczne, dotyczące złotnictwa narzucane są prawie wyłącznie przez włoski przemysł jubilerski. O ile elastycznie i z dużym wyczuciem reagują na zmianę trendów niektórzy importerzy, o tyle w przypadku rodzimych producentów biżuterii, konieczność dopasowania bieżącej oferty do aktualnych trendów w modzie jubilerskiej przybiera zwykle karykaturalną formę. W tym przypadku wygrywa ten, kto pierwszy przekartkuje ostatnie wydanie Goldschmiedzeitung lub Vogue Gioiello i - używając określenia pewnego właściciela dużej firmy jubilerskiej -"zainspiruje się" reprodukowanymi tam wzorami. Efekt - możliwy do skonfrontowania w witrynach sklepowych - sprowadzić można do plecenia: "znajdź cztery szczegóły, którymi różnią się te dwa obrazki", pierścionki, kolczyki, itp.

Całkowicie odmienny punkt widzenia zakłada, że: "wzornictwo = styl". Z powyższego twierdzenia wynika model rozwoju, w którym design rozumiany jest jako kompleksowy zakres działań, zmierzających do wykreowania i wylansowania markowego produktu. Wymaga to skoncentrowanego wysiłku specjalistów z zakresu marketingu, zarządzania jakością, organizacji produkcji oraz stylizacji i - co oczywiste - zakładać musi co najmniej kilkuletnią perspektywę. Zawsze w tym miejscu pojawia się nie pozbawione określonej logiki pytanie o koszt działań związanych z szeroko rozumianym wzornictwem, warto jednak czasami odwrócić kolejność rozumowania i zadać pytanie o koszt zaniechania we właściwym czasie koniecznych działań. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że ta oczywista prawda spotka się z zainteresowaniem właścicieli firm jubilerskich - w przeciwnym razie im przyjdzie się wkrótce spotkać z syndykiem, a nam już tylko kupować transglobalna galanterię, sygnowaną wprawdzie włoskimi nazwami, ale z dyskretnie ukrywaną metką "made in indonesia".

3. artysta ≠ projektant

Otto Künzii - szwajcarski artysta, teoretyk i pedagog, który jak nikt inny w historii nowożytnego złotnictwa przyczynił się do postrzegania biżuterii w kategoriach współczesnej sztuki, powiedział kiedyś: "Chętnie zostałbym wynalazcą sznura pereł". W tym lapidarnym stwierdzeniu zawarty jest cały paradoks epoki postmodernizmu -wyczerpanie się możliwości bycia oryginalnym - co przy powszechnym oczekiwaniu każdorazowej oryginalności przekazu artystycznego oznaczać musi również koniec jakiejkolwiek progresji w sztuce. O ile jeszcze w latach 60-tych XXw. praktycznie każda biżuteria, która nieznacznie choćby odbiegała stylistyką od schematu klejnotu, którego wartość oceniana była jedynie według zawartości karatów, określana była jako artystyczna. Po co najmniej 40 latach dynamicznego rozwoju eksperymentalnego złotnictwa, tak prosta klasyfikacja nie jest już możliwa. Wszystko to sprawia, że posługując się powierzchownymi interpretacjami określonych paradygmatów obecnie coraz łatwiej zostać projektantem, a coraz większej determinacji wymaga bycie świadomym swoich wyborów artystą. Dzisiaj istotniejsze znacznie niż sam produkt, ma często jego marka. Przerażająco kiczowata biżuteria, ale sygnowana pobudzającym wyobraźnię logo "HARRY WINSTON - Beverly Hills" interpretowana jest dzisiaj podobnie, jak w feudalnych okresach historii - jako spektakularny atrybut przynależności do współczesnej arystokracji. Niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy nie, kierunek ewolucji kultury coraz bardziej zaczyna być. podporządkowywany notowaniom z Wall Street, a brzmiący złowieszczo termin: "rynek sztuki" bezlitośnie weryfikuje wartość dzieł sztuki według kryteriów biznesowych.

W roku 2001 nobliwy, londyński dom aukcyjny Sotheby's wylicytował najwyższą sumę za dzieło sztuki żyjącego artysty. Pokryta złotą glazurą porcelanowa rzeźba przedstawiająca Michaela Jacksona, trzymającego ulubionego szympansa, autorstwa Jeffa Koons'a - "największego szarlatana współczesnej sztuki" - sprzedana została za prawie 15 mln dolarów. Pewnie dla fanów tradycyjnego rzemiosła - opartego o rękodzieło - absolutnie obrazoburczy byłby fakt, że artysta ten nigdy nie wykonał własnoręcznie żadnej ze swoich realizacji rzeźbiarskich, zawsze angażując do tego wynajętych rzemieślników. Jeff Koons - z zawodu makler giełdowy - z powodzeniem wykorzystał mechanizm wypracowany przez Andy Warhol`a, który realizatorów własnych pomysłów wynagradzał, płacąc im stawki za przepracowaną godzinę. Nawet sam Peter Paul Rubens z pewnością nie miałby czasu, aby własnoręcznie namalować wszystkie sygnowane przez siebie obrazy, a fakt, że wiele z nich wyszło spod pędzla czeladników w niczym nie umniejsza jego renomie najwybitniejszego artysty baroku. Tymczasem, jeśli prawdą jest, że biżuteria - jak każdy wytwór kultury - jest elementem interaktywnej komunikacji pomiędzy nadawcą (artystą) i odbiorcą (widzem / użytkownikiem), to nie ma chyba nic bardziej powierzchownego do zakomunikowania niż fakt, że coś jest "ł a d n e". W takim kontekście estetyka kolczyka, pierścionka lub bransolety równoważna jest estetyce guzika bądź klamerki. Może to i niewiele, ale sama percepcja wizualna również dostarcza określonych wrażeń - choć być może nie dostarcza zbyt wielu emocji. Poszukując owych emocji i impulsów opartych o refleksje odwołujące się do nieco głębszych pokładów wrażliwości, nieuchronnie wkroczyć musimy w obszar określany kiedyś jako sztuka (nazywana często sztuką złotniczą, co niestety z samej definicji sugeruje coś podrzędnego).

Mimo, że dzisiaj w naszym kraju wielu wytwórców i handlowców, w celach reklamowych, z upodobaniem podpiera się terminologią zarezerwowaną dla działań artystycznych, trudno w przypadku biżuterii komercyjnej używać sformułowania "sztuka". Ja sam nigdy nie miałbym odwagi określać produkowanych na handel wyrobów jubilerskich jako artystyczne, tylko dlatego, że swego czasu było to korzystne ze względów podatkowych. Stosując konsekwentnie tą logikę najlepszym artystą byłby ten, kto najwięcej sprzedał (a to akurat najłatwiej sprawdzić w Ministerstwie Finansów, które na podstawie składanych PIT-ów, mogłoby z powodzeniem prowadzić ranking najlepszych artystów). Dzieło sztuki wymaga jednak nieco innych punktów odniesienia niż handlowa atrakcyjność. Nie umniejsza to oczywiście wartości dobrze zaprojektowanej, produkowanej seryjnie biżuterii i to niezależnie od tego, czy seria liczona jest w tysiącach, czy tylko w dziesiątkach egzemplarzy. Oczywiście chciałbym wierzyć, że warunkowany określonym popytem design, nie zdominuje całkowicie eksperymentalnego złotnictwa, że sztuka jako wizualny język komunikacji nie uległa wyczerpaniu i nie wszystko jeszcze zostało powiedziane, a postarzana od czasów Marcela Duchampa teoria o destrukcji sztuki niezmiennie okazuje się tylko kolejnym manifestem artystycznym, paradoksalnie potwierdzającym jej żywotność.

Ostatnio jednak dostrzegam coraz mniej argumentów potwierdzających tą tezę. Moje niezbyt budujące przypuszczenia, odnośnie perspektyw rozwoju działań artystycznych, których przedmiotem jest biżuteria - potwierdził podczas spotkania w Legnicy Onno Boekhoudt - zmarły niedawno holenderski klasyk awangardy, wieloletni profesor złotnictwa amsterdamskiej Cerrit-Rietveldt-Akademie. Zauważył on, że co prawda, dzięki globalizacji świat pozornie stal się bardziej otwarty, ludzie wiedzą o sobie dużo więcej, dużo więcej się pisze o biżuterii językiem sztuki, jest więcej możliwości zdobycia kierunkowego wykształcenia oraz miejsc i okazji do prezentacji działań artystycznych, jednak jeśli przyjrzeć się dokładnie szczegółom, okaże się, że jest dokładnie odwrotnie. Świat stal się hermetyczny, a korzyści płynące z większego dostępu do informacji dotyczą bardzo ograniczonego kręgu osób. Wszystko to sprawia, że coraz trudniej jest zadebiutować, a osiągnięcie sukcesu wymaga dużo większej determinacji i pochłania dużo więcej czasu. Trudno w związku z tym nie akceptować powodów, dla których coraz więcej osób rezygnuje - lub pod presją zewnętrznych okoliczności -zmuszone jest zrezygnować z wyboru artystycznych środków wyrazu jako nośnika znaczeń i symboli, poddając się presji wszechobecnej komercji. Nie znaczy to oczywiście, że ambicje tworzenia biżuterii motywowane być muszą wyłącznie ich finansowym przelicznikiem, ale ktoś, kto decyduje się na pełną bezkompromisowość, teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek, musi mieć świadomość, że robi to na własne ryzyko, bez żadnych gwarancji powodzenia.

4. self - made - man > artysta?

Według licznych, amerykańskich poradników o tym jak osiągnąć sukces, być bogatym i szczęśliwym - człowiek jest tyle wart, na ile sam się ocenia i tylko niezachwiana wiara w celowość swojej życiowej misji, może do niej przekonać otoczenie. Na koniec, jako budujący przykład bezgranicznej wiary w siebie, chciałbym zacytować fragment wywiadu z panem Janem Żebrowskim z Markowic k.Raciborza - osobistym jubilerem Michała Wiśniewskiego - lidera zespołu, którego nazwy - przez wzgląd na fakt, że sam jestem łodzianinem - nie wymienię. Poniższy tekst - w co być może trudno będzie uwierzyć - nie został przeze mnie zmyślony. Przedruk pochodzi z katowickiego dodatku Gazety Wyborczej z dn. 21.02.2003, str 9;

cyt.: "Taki artysta [Michał Wiśniewski ] pewnie przysparza Panu chwały?

[...] ja pani powiem, jak słucham tych artystów z Psiej Wólki [...] to nadziwić się nie mogę, że tak silne mam nerwy. [...] Przy tych kocich miaukach Michał to prawdziwy artysta. Wzleciał ponad poziomy. Zrobił coś, czego nikt nie zrobił. [...] Teraz wszyscy mu zazdroszczą. No, niech pani powie, którego z tych miauczących stać na zawieszenie na szyi platynowego krzyża z dziesięciokaratowym diamentem? Za pół miliona dolarów!

Z tą chwalą to ja nie o muzykę pytałam, tylko o to, czy klient Wiśniewski może pomóc w karierze [jubilera] ?

Może.

Ale nie ma Pan pracowni w Warszawie?

Warszawa to wiocha.

A Markowice to przedmieście Wiednia...

Ja mierzę dalej.

Gdzie?

Paryż.

[...] Zaczęto się od biżuterii Wiśniewskiego?

To wielki artysta. [...] Wiele uczymy się od siebie. Współpraca z nim to wyzwanie i zaszczyt. Np. na koncercie w Zakopanem, jak machał rękami (pis.org.), widać było moją bransoletkę. Było to w telewizji. Nie ukrywajmy, każdy chciałby ubierać Wiśniewskiego."

(koniec cytatu i - wobec braku lepszych argumentów na optymistyczne podsumowanie rozważań o wzornictwie polskiej biżuterii - w ogóle KONIEC).

<<< menu        <<<-- wstecz

Copyright © 2000 - 2003 STFZ. Wszystkie prawa zastrzeżone.